poniedziałek, 15 października 2012

Śpioch

Jest godzina 22, a ja już prawie nie widzę na oczy. Powieki są tak ciężkie, jak kilogramy złota ukryte w mieszkaniu “biznesmena”, który przekonał całkiem sporą liczbę ludzi do inwestowania w kruszce. Rzęsy usiłują, pomimo moich rozpaczliwych prób, zbliżyć się do siebie i zastygnąć w serdecznym uścisku. Walczę również z odruchem ziewania. Za każdym razem, kiedy usta znajdują granice rozwarcia, próbuję zasłaniać twarz dłonią, ale jeżeli tak dalej pójdzie, jutro ręka będzie musiała wziąć wolne z powodu zakwasów. Do tego dochodzi jakieś mimowolne dążenie pleców do garbienia się, zupełnie tak, jakby chciały, abym nosem dotknął blatu stołu. Te wszystkie procesy przypominają z wyglądu “przybijanie gwoździa” w knajpie. Podobne są też odczucia podmiotu przeżywającego. Ale ja nie jestem w knajpie, jestem trzeźwy i nikt mnie nie zanudza monologiem na tematy związane z polityką, sportem i korzyściami, które niechybnie przyniesie wypicie kolejnego “wściekłego psa”.  Poza tym jest 22, dwu-dzies-ta dru-ga, godzina zdecydowanie zbyt wczesna, aby głowa zamieniła się w młotek. Pytam zatem: “Osohozi?” O nie! Nawet to pytanie zabrzmiało zupełnie jakbym był pod wpływem “urozmaicacza” świadomości, ale - jak to mówią w amerykańskich filmach młodociani przestępcy - jestem czysty.


Nie wstałem dzisiaj jakoś bardzo wcześnie. Trudno nazwać czynności, które słońce wykonuje około 9. rano - świtaniem. A jednak czuje się tak, jak gdybym obudził się w tym samym czasie, co koguty i inne ranne ptaszki. Dlaczego jestem już taki senny? Zaraz, chyba nawet nie byłem dzisiaj w pracy. Tak, na pewno nie pracowałem, przecież jest sobota.


Zastanówmy się. Można powiedzieć, że ten dzień był męczący. Przebiegłem kilka ładnych kilometrów próbując nadążyć za maluchem, który z prędkością bliską uczniowi słyszącemu dzwonek oznajmiający koniec lekcji, uciekał z pokoju przeznaczonego na zabawę  do innych pomieszczeń. Szczególną zaś mocą przyciągania obdarzona była łazienka. Coś z jej głębi nakazywało mojemu synkowi raczkować ku prowadzącym do niej drzwiom,  a po osiągnięciu pozycji wyprostowanej bić w nie z całej siły tą ręką, która akurat nie była potrzebna do łapania równowagi. Ręce pracowały w systemie zmianowym. Po dogonieniu tego małego geparda, do moich zadań należało: schwytanie go, podniesienie do góry, przytulenie, pocałowanie w szyjkę (nie mogę się nigdy powstrzymać), narażenie się na ugryzienie, bycie ofiarą ugryzienia, przetransportowanie go do pokoju, bezpieczne położenie obok zabawki, zwrócenie uwagi na zabawkę, wzbudzenie zainteresowania zabawą, a także zachwyt nad uśmiechem sprawcy zamieszania. I tak kilkadziesiąt razy. Łazienka to zaciekły przeciwnik, który nie daje łatwo za wygraną.


Cóż, to tylko jedna z przygód, ale zapadająca bardzo dobrze w pamięć przez swą powtarzalność. Przypominają mi się teraz czasy studenckie. Nie do końca czysty pokój, a w nim dwie świątynie dzielących go ludzi: moje biurko i biurko mojego współlokatora. Jest noc, wskazuje na to zaświecone światło. Gramy w jakąś grę komputerową, prawdopodobnie w “World of Warcraft”. W wolnej chwili, pomiędzy zlikwidowaniem jednego bossa i wyrażaniem rozczarowania z jakości przedmiotów, które otrzymaliśmy (tzn. nasze postaci otrzymały) jako nagrodę za nasz (ich!a może jednak nasz...) trud, pada pytanie: “Która godzina?”. Odpowiedź: “Druga”. Stwierdzamy, że to bardzo dobrze, bo jeszcze tylko dwie godziny do transmisji meczu naszych ulubionych drużyn hokejowych NHL, która, jak można łatwo obliczyć zaczyna się o 4.


W obecnej sytuacji i związanym z nią rytmem dnia brzmi to trochę abstrakcyjnie. Owszem, zdarza mi się jeszcze widywać 4 rano na zegarku. Wówczas, przebudzony na sekundę ze snu, z ulgą odkładam telefon wiedząc, że mam jeszcze około 3 godzin na regenerację i nabranie sił na nowy dzień. Z drugiej strony, dopiero po upływie tego czasu będę mógł zachwycić się uśmiechem mojego synka, tym samym, który obnaża wszystkie jego dziesięć ząbków. Tęsknię za nimi, mimo to, że dzisiaj pewnie nie raz odcisną na mojej skórze pieczątkę.



4 komentarze:

  1. Przed zostaniem ojcem trzeba było nabyć nieznośnego kota, który potrafi budzić w nocy co godzinę, świnić jak stado świnek i domaga się ciągłej uwagi. Śmieję się, że z takim domownikiem pewną szkołę dostałam, ale czy mam rację okaże się na przełomie roku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skąd ja to znam :D Oprócz łazienki równie magiczna jest kuchnia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na długo przed porodem towarzyszyła nam jedna świnka morska, potem dołączyła druga. To jeszcze nie stado, ale zawsze jakaś struktura. Jeżeli chodzi o nieznośnego kota - mamy w planach! (Mam nadzieję, że zaprzyjaźni się z naszą trójką oraz świnkową parą:)
    Dużo fantastycznych chwil przed Tobą!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha! Ach te nasze mieszkania i domy, wprowadzając się do nich nawet nie wiemy, że znajdują się w nich miejsca nasycone taaaką mocą! :)
    P.S. Muszę przyznać, że u nas często kuchnia rywalizuje z łazienką:)

    OdpowiedzUsuń