poniedziałek, 30 czerwca 2014

Łowca much

Lato. Mimo, że do dnia jego kalendarzowego pojawienia się na mapie pór roku pozostało jeszcze kilka dni, już daje o sobie znać (post powstawał już jakiś czas temu). Słońce jest coraz bardziej odważne i bawi się z nami, sprawdzając, jak wysoką temperaturę uda się nam znieść bez narzekania. Cały świat się zieleni. Drzewa, trawniki i klomby skąpane w upale wytwarzają tę niesamowitą woń, która wdziera się w nozdrza z niesamowitą siłą. Oszałamia i daje poczuć, że przez jakiś czas będziemy żyli w "ciepłym kraju".
Skoro o naturze mowa, zauważmy, że nie tylko rośliny zaczynają zwracać na siebie uwagę. Robią to również zwierzątka. Szczególnie te malutkie. Najpierw jedna czy druga mucha nieśmiało zasygnalizuje swoją obecność. Następnie ogromny komar wyląduje na stole w porze obiadowej. Wreszcie wieczorem (lub nocą), kiedy leżymy już we własnym łóżku, nierzadko w towarzystwie kilkudziesięciu naliczonych owiec, zjawia się on. Cieniuteńki krzyk, który dobrze znamy, obwieszcza nam, że właśnie przyleciał na kolację. Tak to nasz ulubieniec, a może raczej ulubienica - komar.

Tymi oto malutkimi żyjątkami, ale nie tylko tymi, bo również mrówkami, żuczkami i pajączkami, zaczął interesować się mój synek. Zwraca uwagę na każdą, nawet zupełnie maleńką kropkę, która porusza się po podłodze, ścianie, lub lata w powietrzu. Nie wiem jak on to robi, ale jest w stanie z odległości kilku metrów dostrzec małego robaczka, który spaceruje po niejednolicie ubarwionej powierzchni. W pokoju spowitym wieczornym półmrokiem. Zupełnie tak, jakby był wyposażony w jakiś zaawansowany system radarów i noktowizorów.
Kiedy taki robaczek zostanie namierzony, zaczyna się moja misja. Najpierw otrzymuję wezwanie, które najczęściej zamyka się w lakonicznym komunikacie o treści: "Tatusiu, jabacek! (tłum. "robaczek" - przyp. aut.)". Już wtedy wiem, że muszę w jednej chwili porzucić wszystko, zostawić beztroskie zajęcia rezerwisty i stawić się przed obliczem dowódcy jak najszybciej w oczekiwaniu na dalsze instrukcje. Te najczęściej przybierają formę prostego rozkazu: "Wyzucić!". Działać muszę błyskawicznie. Jabacek śmiało atakuje, nie zważając na nic. Szarżuje wprost na generała, który, rozglądając się nerwowo, liczy na niezwłoczne wykonanie rozkazu. Zatem biegnę po materiały, dzięki którym mogę odnieść sukces w tej misji. Szukam w magazynie i znajduję. Ręcznik papierowy. Tak, tego mi trzeba. Zbliżam się do Jabacka, który nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Podrzucam mu pod odnóża kawałek papieru. Udało się, rozpędzony żuczek wszedł na powstałą platformę. Teraz eskortuję go do drzwi wejściowych, bacząc, aby nie spadł z papieru. Kiedy jest już poza domem, a generał jest bezpieczny, opadam ciężko na podłogę, opierając plecy o drzwi. Krople potu ściekają po skroniach i gryzą, kiedy dostają się do oczu. Ale udało się. Akcja zakończona sukcesem. Potwierdzenie odnajduje w dochodzącym do uszu okrzyku: "Bjawo, tatusiu!". Nastała chwila chwały, ale muszę się ogarnąć i pozostać w gotowości. Wiem, że kolejne wezwanie może do mnie dotrzeć nawet za 15 sekund.


EPILOG
Wezwań jest ostatnio coraz mniej. Generał nauczył się, że w większości nasi mali goście są zupełnie nie groźni. Ostatnio nawet udało mu się uchronić przed tragedią jednego z nich. Otóż, kiedy szedłem sobie niefrasobliwie z pokoju do kuchni, nagle usłyszałem: "Tatusiu, nie chodź po pającku!". Szybko zwróciłem uwagę na podłogę i zwinnym ruchem (tak naprawdę to ten ruch ze zwinnością niewiele miał wspólnego, ale to dobrze brzmi) ominąłem małego zielonego koleżkę, który urządzał sobie spacer po naszym mieszkanku. 
Chyba misje staną się rzadkością, bo wydaje się, że pokój jest tuż tuż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz